Deine Lakaien "April Skies" (2005)
(Capitol Music)
|
|

Ernst Horn
Alexander Veljanov
Robert Wilcocks
Ivee Leon
Sharifa
|
1. Over and done
2. Slowly comes my night
3. Secret hidaway
4. Supermarket (My angel)
5. Midnight sun
6. Satellite
7. Take a chance
8. Heart made to be mine
9. Vivre
10. When you lose
11. Through the hall
12. Dialectic
|
Nigdy nie zapomnę tej magicznej nocy z wakacji zeszłego roku. Nocy, podczas której, przy pełni księżyca, jak zahipnotyzowani słuchaliśmy akustycznego koncertu Deine Lakaien na Zamku w Bolkowie. Jakaż to była odmiana od tego, co zwykli serwować nam "na co dzień" organizatorzy Castle Party - imprezy, której nazwę powinno się zamienić raczej na Love Gothic Idiotic Plastik Techno Parade. Piękny koncert i piękne wspomnienia...
Po świetnej i bardzo udanej płycie "White Lies", którą miałem zresztą przyjemność recenzować na łamach Taboo, oczekiwania co do nowego albumu DL były niemałe. Niestety już po pierwszym przesłuchaniu "April Skies" wiedziałem, że nowa płyta owych oczekiwań nie spełni. Nie chodzi o to, że jest to jakiś specjalnie zły materiał, tudzież jakaś wpadka zespołu. Nie, myślę nawet, że wierni fani Lakaien na pewno "łykną" ją bez popitki. Rzecz w tym, że "April Skies" to w moim odczuciu po prostu tylko przyzwoity średniak. To płyta którą można posłuchać, ale już po niedługiej chwili okazuje się trochę nudna, pusta, wtórna, pozbawiona iskry i pasji. Poprzeczka ustawiona na "White Lies" okazała się po prostu dla zespołu niemożliwa do przeskoczenia, a oczekiwania za duże.
Alexander Veljanov i Ernst Horn to już, jak wiadomo, starzy wyjadacze, którzy wyrastają w końcu z tych bardziej elektronicznych, tanecznych ciąGothek. Cieszy zatem fakt, że z każdym kolejnym krążkiem odchodzą od dyskotekowego "plumkania", na rzecz kompozycji bardziej wyciszonych i klimatycznych. Za to należy się na pewno "April Skies" pochwała. Gorzej z pomysłami i atrakcyjnymi melodiami. Całość sprawia wrażenie nieco wymęczonej "powtórki z rozrywki". Kawałki są do siebie dość podobne i leniwie oscylują wokół "średniej Lakainowej". Nie uraczyli nas Panowie tym razem praktycznie żadnym utworem naprawdę wybitnym. Najbardziej cenie twórczość DL, którą można określić jako "melancholijne ballady", i takich fragmentów na płycie jest niemało. Nie są to niestety perły w stylu "Wunderbar", "Fleeting" czy "Love me to the end", ale przynajmniej dwa można uznać za utwory bardzo dobre. "Supermarket (My angel)" to pierwszy z nich. To chyba jedyny raz na płycie, gdy w głosie Veljanova wyczuć można autentyczny smutek i zadumę, podkreślone przez delikatne elektroniczne, senne dźwięki. Drugi to "Slowly comes my night" z pięknymi skrzypcowymi fragmentami - nawiasem mówiąc, to z zadowoleniem przyznać muszę, że tego zacnego instrumentu jest na najnowszym wydawnictwie DL znacznie więcej. Co ciekawe, muzycy zdecydowali się także na większe wykorzystanie gitar, co również pozytywnie wpłynęło na aranżacje i różnorodność. Śpiewany po francusku "Vivre", broni się już nieco mniej i to raczej dzięki skrzypcowym (znów!) wstawką niż jakiejś porywającej melodii. Jeśli zaś chodzi o "przeboje", to może za niego robić jedynie singlowy "Over and done". Nie jest to może coś na skalę "Into my arms" czy nawet "Where you are", ale i tak brzmi nieźle. Kawałek przyjemnie pulsuje. jest dynamiczny, melodyjny, z ładnie wkomponowanymi skrzypcami w momentach "pauz" i kobiecymi chórkami (ten ciekawy zabieg pojawia się także w paru innych miejscach). Mimo, że tak jak pisałem, "April Skies" całościowo jawi się w sposób wyciszony, nie mogło (niestety) zabraknąć także owych charakterystycznych zgrzytliwych, jazgotliwych - z kłującą w uszy elektroniczną perkusją - kawałków, takich jak chociażby bardzo słaby "Through the hall" czy surowy i prymitywny dźwiękowo "Take a chance" (na szczęście "zmiękczony" przez ładny refren). Wszędobylskie i dobrze znane w muzyce Lakaien echa new-romantic także znalazły swoje ujście, choćby w takim "When you lose", który brzmi prawie jak jakiś naiwny, wczesno noworomantyczny utwór OMD, choć nie sposób odmówić mu jakiegoś tam kiczowatego uroku. Z kolei echa Alphaville dojrzeć można w "szantowym" nieco "Dialectic", spokojnym, znacznie już bardziej wysmakowanym od poprzednika, który bez wątpienia ma coś w sobie. Ogólnie jednak panowie tym razem nie zachwycili.
Ocena: 5.5 / 10
|
Tomasz "Slay" Pacyna slay(at)post.pl
|
|
|